Wywiad z Krzysztofem Żwirskim – Absolwentem szkoły, współtwórcą Conrad Festival (międzynarodowego festiwalu literackiego)
Jako uczniowie XVII Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie przy Złotym Rogu, przeprowadziliśmy wywiad z Panem Krzysztofem Żwirskim, absolwentem naszej szkoły, w którym opowiada o swojej młodości w tej szkole i o jego aktualnej pracy. Głównym powodem skierowania się do Pana Żwirskiego z prośbą o wywiad jest fakt, iż udziela się On w literackim wydarzeniu: „Conrad Festival”, w którym chętni uczniowie naszej szkoły mogli również brać udział online. Festiwal odbył się 19-25 października 2020 roku. Pan Krzysztof, który jest pracownikiem zespołu Krakowa Miasta Literatury UNESCO w Krakowskim Biurze Festiwalowym odpowiedzialny był za programy wsparcia dla księgarń. Podczas ostatniego Conrad Festivalu przeprowadził wywiad z Witem Szostakiem, pisarzem i trzykrotnym laureatem Śląkfy(literackiej nagrody za Twórcę roku.) Zachęcamy do przeczytania wywiadu, gdyż można się z niego dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy i życzymy miłej lektury.
W jakich latach i w klasie o jakim profilu uczył się Pan w naszej szkole?
Moja młodość przypadła na czasy epizodu gimnazjalnego w edukacji polskiej, dla porządku mówimy więc o XVII LO im. Młodej Polski przy ul. Złoty Róg 30 i o latach 2001-2003 😉 To były trochę szalone czasy, tuż po reformie, którą niedawno cofnięto nową reformą – wiele kwestii związanych z organizacją szkoły leżało jeszcze w powijakach. Pamiętam lekcje WF przy stole ping-pongowym, bo inne klasy w szkole będącej jednocześnie podstawówką i liceum okupowały salę gimnastyczną, pamiętam też pospieszne wydzielanie dodatkowych sal z korytarzy szkolnych, sal które nazywaliśmy z kumplami „tramwajami” ze względu na wąskie wymiary. Niezależnie od wszystkiego, co działo się wtedy z edukacją w całej Polsce wspominam te lata bardzo ciepło.
Czy pamięta Pan jakieś wyjazdy i wymiany ze szkoły?
Pamiętam wycieczkę na Słowację, w czasie której zajęliśmy z kolegami strategiczne miejsce przy kierowcy i całą drogę przy zgrozie niektórych puszczaliśmy kasety z naszą muzyką, a trzeba pamiętać że nie była to muzyka słuchalna dla wszystkich. Cała nasza hermetyczna nieco i zarośnięta paczka: ja, Michał, Antek, Andrzej i Łukasz nosiła w tym czasie kurtki bundeswehry i plecaki typu „kostka”. Słuchaliśmy obsesyjnie Pearl Jam i Soundgarden, Stone Temple Pilots i Tool, Rammstein, System of a Down i starego Nickelback. Niektórzy koledzy doszli w tym okresie do etapu glanów, ja przezornie poprzestałem na trampkach. Potem nam to wszystko przeszło, ale przyjaźń z większością z nich trzymam do dziś.
Dlaczego wybrał Pan właśnie ZSO nr 7?
Nie będzie to może przesadnie wyjątkowa historia, po prostu chciałem skierować się do tego gimnazjum i tej klasy, do którego chodził mój najlepszy kumpel z podstawówki Michał. Wybór „Złotego Rogu” był też podyktowany bronowicką bliskością zamieszkania, intrygowała mnie też nauka francuskiego, zarzuconego przeze mnie w późniejszych latach i zamienionego na włoski.
Jakiego dodatkowego języka się Pan uczył?
6 lat nauki języka Woltera poszło co prawda, cytując klasyka, „jak krew w piach”, ale nie żałuję chwil spędzonych przy nauce 68 czasów i 43 typów rodzajników (romaniści zechcą wybaczyć retoryczną przesadę) – biernie rozumiem język do dziś, z francuskim było mi też łatwiej zacząć naukę włoskiego, w którym zakochałem się później na dobre i wygląda na to, że na stałe.
Jak wyglądała dalsza edukacja?
Po zakończeniu gimnazjum dostałem się dzięki punktom z olimpiady historycznej (w młodości miałem bzika na punkcie historii) do VII LO, potem na Katedrę Porównawczych Studiów Cywilizacji UJ, z którą jestem związany do dziś.
Czy w wyborze studiów kierował się Pan głównie tym, co chce Pan robić w życiu czy może prestiżem uczelni?
Interesowałem się zdecydowanie tym, co wówczas i do dziś interesuje mnie najbardziej, a więc rozmaitym połączeniom pomiędzy świadomością, psychologią i mentalnością a historią, kulturą i uwarunkowaniami geograficznymi. Studia były dla mnie intelektualnie wspaniałym czasem. Katedra założona przez tragicznie i nieoczekiwanie zmarłego później prof. Andrzeja Flisa to był fenomen, który rzadko przydarza się na studiach, prawdziwy uniwersytet jako miejsce pogłębiania wrażliwości na świat i wymiany wiedzy, twórczej dyskusji. Uczyliśmy się o kulturach prawnych Europy, świata muzułmańskiego i Dalekiego Wschodu, o śmierci w cywilizacji europejskiej, o szamanizmie syberyjskim, o jodze jako indyjskiej szkole i tradycji filozoficznej, o piśmie węzełkowym Inków. Nie zapomnę i nie żałuję ani jednej chwili tam spędzonej.
Jaki kierunek Pan więc wybrał idąc na UJ?
Katedra Porównawczych Studiów Cywilizacji to interdyscyplinarna jednostka UJ integrująca ekspertów z dziedziny antropologii kulturowej, socjologii, religioznawstwa i filologii orientalnej. Przyglądamy się różnym fenomenom kultury wykorzystując narzędzia różnych nauk, pozostając otwartym na nieoczywiste interpretacje i pozostawiając wolność wyboru dalszej, bardziej konkretnej specjalizacji. W moim przypadku były nią studia orientalne i postkolonialne – język arabski i język perski, w tym w szczególności iranistyka.
Czy Pana zdaniem warto iść na studia? Wielu młodych ludzi się zastanawia nad wyborem kierunku, a to pytanie budzi zarówno ekscytację, ciekawość jak i strach i obawy.
Z perspektywy czasu głównym sensem studiów byli dla mnie ludzie, jakich tam poznałem i intelektualne interakcje, w jakie wszedłem – mówię tutaj zarówno o gronie profesorów, jak i studentach. Wyobrażam sobie, że ten świat wraz z nadejściem pandemii i nauczania zdalnego uległ zawieszeniu, a być może bezpowrotnej utracie. W niedawnym „Tygodniku Powszechnym” ukazał się świetny wywiad z prof. Ryszardem Koziołkiem, wybitnym literaturoznawcą z Uniwersytetu Śląskiego o tym, co tracimy ucząc się i studiując na Zoomie, wnioski nie były zbyt optymistyczne. Studia mają dla mnie w dużej mierze ten właśnie sens środowiskowy – przenoszą w inne kręgi, otwierają na świat. To na studiach jako zapyziały Krakus zetknąłem się dopiero na dobre z ludźmi z innych miast, z ich spojrzeniem na rzeczywistość. Obawiam się, że w czasach pandemii tego już nie ma w takiej mierze, jak dotychczas.
Tym niemniej zapytany, czy studia mają sens, konsekwentnie odpowiem – tak. Moi koledzy z roku robią teraz różne rzeczy. Ja zajmuję się międzynarodowymi festiwalami literackimi, tworzę miejskie programy ochronne dla księgarń, inny kolega prowadzi jeden z najpopularniejszych w Polsce podcastów w internecie – „Impoderabilia”. Obaj jesteśmy zgodni, że formacja i przekaz, jaki otrzymaliśmy na studiach wiele nam dał, jeśli chodzi o szukanie własnych dróg życiowych, nawet jeśli od początku nie było ani pewne ani jasne, czym będziemy się dalej zajmować. Niestudiowanie jest pozbawianiem się tej właśnie możliwości – konfrontacji z różnymi scenariuszami siebie u progu dorosłości.
Od 2009 roku odbywa się wielkie wydarzenie literackie Conrad Festival. Może Pan opowiedzieć o całym procesie przygotowawczym tego wydarzenia?
Festiwal Conrada to złożona impreza, aktualnie największy festiwal literacki w Polsce. Gościliśmy czterech noblistów i doborowe grono uznanych pisarzy z całego świata, oczywiście też czołowych twórców polskich. Nie zapomnę zaszczytu zajmowania się wizytami Swietłany Aleksijewicz czy Hanny Krall – to niepowtarzalne przeżycia. Festiwal posiada dwóch organizatorów – KBF i „Fundację Tygodnika Powszechnego” i kilka źródeł finansowania. To skomplikowana, zaawansowana machina i właściwie całoroczna praca – od wyboru tematu przewodniego i gości, długiego i żmudnego procesu ich zapraszania i negocjacji warunków, pozyskiwania środków zewnętrznych, układania programu, organizacji całej logistyki (loty i hotele), współzarządzania strategią promocji, organizacji programu towarzyszącego – pasmo projekcji filmowych w kinie, wydarzenia w księgarniach i bibliotekach, pasmo wydarzeń dla dzieci, towarzyszące wystawy. Wszystkim zajmuje się zespołowo grono kilkunastu osób. Oczywiście w tym roku doszło do tego nowe wyzwanie, jakim było całkowite przeprojektowanie programu pod wersję online i przygotowanie nagrań na nową platformę VOD Play Kraków, którą uruchomiło miasto i KBF na potrzeby kultury w Krakowie.
11.Jak na początku wyglądały spotkania literackie? Gdzie się odbywały?
Z Festiwalem Conrada jestem związany od 2011 roku, czyli od trzeciej edycji. Od początku była to impreza z dużym rozmachem, wykorzystująca największe adaptowalne na potrzeby tego typu wydarzeń przestrzenie w mieście – Muzeum Narodowe, Auditorium Maximum UJ i otwarte później Centrum Kongresowe ICE Kraków, ale centrum festiwalowe mieliśmy przez lata jedno – Pałac pod Baranami. Nie zapomnę tłumów na spotkaniu z Wiesławem Myśliwskim, na którym ludzie siedzieli na korytarzu nie mogąc wejść do środka na salę i słuchali głosu tego wspaniałego człowieka z mikrofonu. Od trzech lat przenieśliśmy się do pobliskiego Pałacu Czeczotka, oczywiście za wyłączeniem tegorocznej edycji, która odbyła się w całości w internecie.
Jakich ludzi zapraszają organizatorzy Conrad Festival na spotkania?
Po trochu odpowiedziałem na to pytanie wcześniej, ale podkreślę przede wszystkim różnorodność! Każda edycja to zarówno nazwiska światowego formatu, których twórczość w szeroki sposób łączy się z hasłem przewodnim, jak i szeroka reprezentacja autorów polskich i międzynarodowych interesujących nie ze względu na potencjał sprzedażowy, ale podejmowane zagadnienia. Współpracujemy z niszowymi wydawcami, pokazujemy mniej autorów, których nazwiska nie zapadły jeszcze w szeroką świadomość, ale sprawy które poruszają.
Czy dobrze się Pan czuje w roli dziennikarza?
Nie do końca uważam się za dziennikarza, choć miewałem takie epizody jeśli chodzi o zajęcia 🙂
Co Pana zainteresowało w postkolonialiźmie ?
Od zawsze błądziłem sporo po mapach i interesowało mnie bardzo, co myślą o świecie ludzie żyjący w innych jego częściach. Dla kogo „Bliski” lub „Daleki” jest Wschód i dla kogo jest w ogóle Wschód, jak nie dla Europejczyków i jak postrzegają swoją przestrzeń życiową ludzie niewychowani w „naszej” kulturze? Ile jest „nie-naszej” kultury w tej, którą uważamy za własną? Jak konstruujemy koncepcję „innego” i jakie własne emocje (pozytywne i negatywne) mu przypisujemy? To zagadnienia uniwersalne i ponadczasowe, nie tylko na czasy kryzysu klimatycznego i humanitarnego, którego skutkiem jest napływ migrantów/uchodźców do Europy. Europy czyli miejsca, które od wieków było zasilane kolejnymi falami tychże migrantów/uchodźców, i którego kultura przyszła tak naprawdę z zewnątrz, o czym często nie pamiętamy albo nie chcemy pamiętać. Chrześcijaństwo jest religią, która przybyła do nas z Bliskiego Wschodu, przedstawiciele trzech religii tzw. „Abrahamowych” wierzą w tego samego Boga – nigdy dość przypominania o tym. Te pytania i te refleksje doprowadziły mnie do twórczości takich autorów, jak Edward W. Said czy Frantz Fanon – niepokojącej, pełnej trudnych przemyśleń, ale jakże rozwijającej jeśli chodzi o płynne i zależne od rozmaitych uwarunkowań postrzeganie „inności” i „obcości”.
Zajmuje się Pan również kulturą audiowizualną Bliskiego Wschodu. Dlaczego akurat ten kierunek Pan wybrał?
Pracę magisterską i późniejsze badania poświęciłem fotografii w Iranie i w krajach kręgu kultury irańskiej. Iran to fascynujące miejsce jeśli chodzi o napięcia Wschód-Zachód i wszelakie inne. Muzułmański kraj z bardzo bogatą tradycją malarską i szeroko rozumianą wizualną, w tym własną szkołą fotografii, wspaniałą kinematografią, bardzo oryginalnymi i w nieoczywisty sposób postrzegającymi świat artystami współczesnymi. Teokratyczny reżim, w którym w schizofreniczny sposób funkcjonuje całe pokolenie świeckiej, światowo myślącej młodzieży. Iran to świetne miejsce, w którym jak w soczewce skupia się cały współczesny świat z jego sprzecznościami.
Co lubi Pan robić w wolnych chwilach?
Czytam, jeżdżę na rowerze, pływam, chodzę po górach i w normalnych czasach podróżuję. Szczególną miłością darzę działkę babci, jaką mam pod Krakowem i która latem staje się moim drugim domem. Od początku pandemii uprawiamy tam z dziewczyną ogródek warzywny 🙂
Gdyby nie robił Pan tego co robi teraz, to co to by to było?
Wielu tzw. „ludzi kultury” przeżywa teraz trudne chwile w związku z pandemią, na której kultura cierpi nie mniej, a w niektórych aspektach nawet bardziej niż inne branże, ale w chwilach pełnej jasności nie wyobrażam sobie nic innego dla siebie. Może chciałbym jeszcze więcej pisać/kreować (w bardzo szerokim tego słowa rozumieniu), a mniej zajmować się biurokracją i przerzucaniem papierów, co też niestety jest istotną częścią mojej pracy.
Co Pana zdaniem można zrobić by zachęcić dzisiejszych licealistów do czytania książek czy też lektur?
Książki to tylko forma podania tematów, które są mniej lub bardziej bliskie ludziom. Kluczowy jest wybór tematu, który interesuje i intryguje na danym etapie życia, a te zmieniają się. Historia Polski, choć ciekawa, złożona i pełna fascynujących epizodów nie jest czymś, co jest najbliższe młodemu człowiekowi w XXI wieku. Potrzebujemy więcej współczesnej literatury w programie kształcenia, więcej tematów, które wychodzą w przyszłość i próbują odpowiedzieć na pytanie, jaki będzie świat w jakim będziemy żyli za kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Osoby odpowiedzialne za tworzenie programów kształcenia cechuje niedostateczna empatia na tematy bliskie współczesnym młodym ludziom – postępujący kryzys klimatyczny, polaryzacja społeczna i wirtualizacja życia, współczesna obyczajowość.
Jednym z flagowych projektów, jakim zajmuje się obecnie instytucja, w której pracuję jest przyszłe Centrum Literatury i Języka Planeta Lem – wielofunkcyjne centrum literackiego, którego patronem będzie wielki polski pisarz XX wieku, ale zarazem autor będący twórcą fascynujących i bardzo dzisiaj proroczych diagnoz dotyczących przyszłości takiej, jaka była dla niego przyszłością w czasach, w których żył. Potrzeba nam dzisiaj więcej autorów takich jak Stanisław Lem i więcej ludzi cechujących się pasją opowiadania o nich, ale także empatią i zrozumieniem dla tego, czego potrzebują dzisiaj młodzi. Więcej czułości w takim rozumieniu, jakie zaproponowała we wspaniałej mowie Noblowskiej rok temu Olga Tokarczuk.
Bardzo dziękujemy za wywiad
Aleksandra Roge , Konrad Woyna-Orlewicz , klasa II BG LO